Nieprzekonana


na wolnym internecie
02/08/2009, 12:03 pm
Filed under: japiszaca, takietam | Tagi:

o tym ile mam nowych ukaszen komarowych i jaka jest szansa,ze zamalarzony komar byl jednym z tych co sie mojej krwi napili

o pochodzeniu dwoch okraglych, brazowych plam na monitorze mojego komputera

o sposobie wywabienia zoltych plam z bialej koszulki i bialych z zoltej i dlaczego nie pobrudzily sie na odwrot

o tym czy jedynym usprawiedliwionym motywem przyjazdu europejczykow do Afryki jest turyzm

o tym czy dzis ryz czy fufu a moze makaron z salatka

o tym czy jesli zaczne warczec to zdolam przekrzyczec piszczacy wiatrak i zwrocic na siebie uwage kilku niedzielnych internetowiczow

o tym czy widac, ze spodnica nie byla prana od 3 tygodni

o tym czy naglowki na wyborcza.pl cos mi powiedza

o tym jak jest byc bezrobotna

o tym jak to bedzie jesc kanapke z zoltym serem, majonezem i ogorkiem kiszonym

o tym co robia teraz Aga z Kordianem i czy w Czadzie jest Grzance czadowo, w co sie ubiore na slub Saby i czy Nat mi wreszcie na mejla odpisze

ile jest pounds i stones w kilogramie i czy Damian strasznie stracil na wadze po malarii

na wolnym internecie jest jak w toalecie (nie czuje,ze rymuje)czas na przemyslenie wszystkiego na co sie nie ma czasu w innych miejscach



na gigancie
01/08/2009, 5:08 pm
Filed under: wielka wyprawa | Tagi: , , , ,

Juz jak wsiadalismy do autobusu z Bolgi do Tamale zwrocilam uwage na duza ilosc mlodych dziewczynek siedzacych grzecznie na miejscach i czekajacych na odjazd( ktory nastapil po 2godzinach).Od mniej wiecej 10-12latek do pewnie 16-17latek, jak sie potem doliczylam kolo dwudziestu w sumie. Ale w brzuchu burczalo i jakos szare komorki sie nie ruszyly, nie polaczyly jednego z drugim (czyli gdzie jestesmy i dokad jedziemy). W dodatku ukochany dotad MetroMass, czyli ghanijski tani transport, taki PKS nasz, za ktorym tesknilam, bo i ceny odpowiednie(czasem tansze niz tro tro)i miejsce jedno na pasazera. A tu niespodzianka,bo wszystkie siedzenia zajete a pasazerowie wciaz wsiadaja, ustawiajac sie w przejsciu i w krotkim czasie calkowicie je zajmujac. Tlok jak w liniach cmentarnych pierwszego listopada.

Pasazerowie zaczynaja sie denerwowac- to roznica miedzy Ghana a odwiedzonymi przez nas krajami. Jak autobus nie odjezdza, jak cos sie nie podoba to wykrzyczy sie kazdy. Nie zawsze przynosi to zmiane sytacji, najczesciej nie, ale przynajmniej nie ma potulnego znoszenia zlego traktowania „klientow”, bo tu jest typowa mentalnosc wczesnego kapitalizmu- place wymagam nalezy mi sie.I nie tylko mi, ale i innym, bo stojace miejsce kosztuje tyle samo co siedzace.

W kazdym razie ruszamy,droga dobra, maly ruch, pada deszcz. Ci co moga zaczynaja przysypiac, ktos bawi sie melodyjkami na komorce, obok pseudo rasta tlumaczy mlodej niemieckiej wolontariuszce jak to jest w Afryce, czekam tylko na staly tekst : feel free, Ghana is free…a tu nagle stop.

Policja. Blokady drogowe sa wszedzie, na poczatku nikt niczego nie podejrzewa, zwlaszcza, ze obok stoi autobus Bolga- Kumasi.

Ale zaraz zaczyna sie poruszenie i oczywiscie, jak jest skandal to jest tlum, wszyscy zaczynaja wygladac przez okno, wysiadac, rozmawiac, przekazywac tym w srodku co sie dzieje.

A dzieje sie : wszyscy nieletni pasazerowie bez towarzyszacych doroslych, czyli nasza dwudziestka i ponad czterdziestka z autobusu do Kumasi zostaja wyprowadzeni na zewnatrz. Policjant z kalaszem(normalka)sprawdza dokladnie czy ktos sie gdzies nie ukrywa.

Okazuje sie, ze wczoraj bylo wiele zgloszen do miejscowej policji od zaniepokojonych rodzicow, ktorzy nie wiedza gdzie sa ich nastoletnie dzieci. Problem migracji mlodych ludzi z biedniejszej, rolniczej glownie polnocy do miast na poludniu, a glownie Kumasi jest dobrze znany w calym kraju. W wiekszosci mlode dziewczyny,zatrudniaja sie jako kayaye- czyli tragarki, noszac na stacji ciezkie pakunki. Zwyczajny to widok na dworcu w Kumasi, kiedy obskakuja trotro zanim sie jeszcze zatrzyma, probujac sprawdzic ile jest do wziecia. Mieszkaja na ulicy,albo po kilka w wynajetych pokojach, zwykle nocujac na raty-te na nocna zmiane zwalniaja pokoj dla tych zmeczonych calodniowa praca. Ciaze, dzieci, wykorzystywanie sa na porzadku dziennym.

I takie wlasnie przyszle kayaye siedzialy w naszym autobusie. Wakacje- wyjasnia sasiadka. Nie ma szkoly, nie ma mozliwosci to uciekaja.

Nad tym sie wlasnie zastanawiam, bo nie chce mi sie wierzyc, ze takie zdesperowane nastolatki maja 3,5cedi na bilet(dla porownania- porcja ryzu z salatka na ulicy, ktora ja sie najadam to 0,8cedi, piwo w barze 1,2; godzina na internecie 0,6-1cedi). To okolo 2,2dolara. Duza kasa jak na uzbierane kieszonkowe. A wiec moze nie uciekli, tylko zostali wyslani…

I dlaczego MetroMass pozwala takim mlodym kupic bilet( ok, pytanie retoryczne odpowiedz powyzej, 3,5 cedi to duza kasa). Policja chciala zrobic, moim zdaniem, dobry w teorii myk, a mianowicie zawrocic oba autobusy z powrotem do Tamale, zeby odwiezc dzieci z powrotem. Ale zbyt wielu gardlujacych sie pasazerow, proszacych MetroMass pracownikow i w koncu tylko jeden, ten do Kumasi, mial dzieci odwiezc.

My ruszylismy w dalsza droge, wiekszosc „dodatkowych” pasazerow z przejscia z siedzacym odtad miejscem…



Kierunek Ghana
29/07/2009, 1:17 pm
Filed under: wielka wyprawa

Czuje sie jakbym do domu wracala- troche zawiedziona; ze w Burkinie wiecej nie zobaczylismy, ale i podniecona, bo za tyloma rzeczami sie stesknilam. Wreszcie bede wiedziala co pani w garnku gotuje, gdzie kupic wode i jaka karte do komorki

Chcialam napisac pozegnalne mile rzeczy o Burkinie, ale nie chciala mi sie strona zaladowac…w skorcie to byl koszmar, nic z najprzyjemniejszego kraju Afryki nie zobaczylam, no moze troche ale wtedy nie bedzie tak dramatycznie. A co? to w nastepnym odcinku hehe



Paludisme
27/07/2009, 5:46 pm
Filed under: wielka wyprawa

Codziennie uczymy sie czegos nowego po francusku. Sobote sponsorowalo slowo paludisme, czyli malaria. W koncu i na nas trafilo, w kawdzym razie na razie na Damiana.

Ciezko sie choruje z dala od domu, nawet tego afrykanskiego. Mamy sczescie, bo mieszkamy w domu prywatnym, wiec jest i ogrod i troska gospodarzy, ale i tak ciezko.

W kazdym razie sie zatrzymalismy. Dam znac jak wydobrzejemy i znowu ruszymy.



Ouaga
24/07/2009, 7:46 pm
Filed under: wielka wyprawa | Tagi: , ,

No i dotarlismy do stolicy Burkina Faso…i zatrzymalismy sie na troche, do poniedzialku. Bo podrozowanie fajne jest, ale po 3tygodniach ma sie ochote nie myslec po przyjezdzie o ktorej nastepnego dnia wyjezdzamy;)

W srode wyruszylismy w Niamey autobusem, ktory odjechal 5.50 (na rozkladzie 6.00!!) do Ouaga, gdzie przesiedlismy sie w autobus do Dori; na polnocy kraju i 50km od Gorom-Gorom, gdzie od rana mial byc wielki, kolorowy, targ. Do auberge populaire dotarlismy o 20stej,odganiajac mnostwo przewodnikow po drodze, ktorzy chcieli zorganizowac nam tysiac atrakcji i pani w recepcji-znudzona mina, odpowiadajaca polslowkami, zero usmiechu, zero pomocy- taka stereotypowa polska, komunistyczna obsluga az mi lzy w oczach stanely. Jeszcze budzik na 5.30, bo taksowki na targ jada rano. Jeszcze jednego przewodnika co do drzwi nam zapukal odprawilismy i spac. Przed 6ta, kiedy konczylismy kawe ugotowana wsapaniala ruska grzalka kolejny. Jest taksowka, czeka na Was, ostatnia, 5minut, jak nie to dopiero w poludnie…tia..pomyslelismy, odprawilismy i spokojnie na dworzec sie wybralismy. Koles na nas czekal, ale taksowka nie. I nic wokol. Ale oczywiscie on pomoze nam cos zorganizowac. NIE. Zrozumial. Poszlismy zapytac w innym hotelu gdzie tu na droge wyjsc na stopa. Pan nakierowal na skret strategiczny do Gorom i ruszylismy. Po drodze dwokolki w osiolkami, ludzie spieszacy do pracy i dwoch panow w wieku dziadka mego, ktorzy jak sie okazalo tez stopa do Gorom lapali. Usiedlismy w cieniu o6.50. Jeep FAO sie nie zatrzymal, kilka innych tez nie, ale kolo 8ej toyota pick up nas podebrala. Droga nie asfaltowa, w przewodniku jako ciezka oznaczona, ale w takim samochodzie sie jedzie. Polowe czasu taksowki, jedna trzecia pieniedzy i jeszcze pieknie-widoki, wiatr we wlosach..gorzej jak sie mijalismy z ciezarowkami, wszyscy na sygnal glowy myk, bo kurz straszny. Jak dojechalismy to troche bardziej lokalnie wygladalismy. Zostawilismy bagaze w hotelu i myk na targ.

Rozczarowal mnie strasznie. Czytalam, ze rzeczy lokamnie produkowane, ze regionalne, ze spotykaja sie tu rozne plemiona z Nigru, Mali…ok, byli Tuaregowie, ale widzielismy ich w Nigrze, ok byli Bela, ale ich „tradycyjne ubiory” sa z Tajwanu…poza tym to samo co na innych targach zachodnej Afryki.

12.30 mielismy autobus powrotny do Ouaga, w rozkladzie 6godzin. Odjechal 1,5godziny pozniej, bo przystanek na siku co pol godziny-gorzej niz szkolna wycieczka, papierosa, jedzenie, lapowke dla policji, zandarmerii, celnikow itd itp. Jak go zobaczylam to bylam pewna, ze nie dojedzie, wiec 22ga w nocy to dobry czas. Et voila!

Jedna fajna rozmowa jeszcze z Gorom. Skad jestes. Z polski. Ej, tyle ludzi tu z Polski! Tak? I glownie na rowerach jezdza, wczoraj mnie dziewczyna z Polski przegonila na drodze. Oby tak dalej siostry!!!!



Jak to czasem wychodzi…
20/07/2009, 2:19 pm
Filed under: wielka wyprawa | Tagi: ,

A bylo to tak. W Ouidah, na poludniu Beninu postanowilismy zostac jeden dzien na plazy. Ten dzien akurat padalo wiec w bluzach na lezakach ustalilismy plan marzen coby na targ w Gorom Gorom w Burina Faso w czwartek zdazyc. W tym celu do Niamey przez Abomey musielismy sie jak najszybciej dostac.

Rano zemidjan z plazy do centrum Ouidah, skad taksowka do Cotonou, skad akurat odjezdzal busik do Abomey. Jakies 200km i 6 godzin pozniej weszlismy do muzeum, kompleksu palacow krolow Dan-Homey. Wsadzili nas z busika na zemidjany i jeszcze za nie zaplacili, tacy sa Beninczycy. Zwiedzilismy, zjedlismy, poznalismy antropologa, ktory poradzil jak ruszyc do Parakou i jeszcze wytargowal nam zemidjana i doplacil do niego, tacy sa Beninczycy.

Stacja, na ktora dotarlismy nie byla ta, ktora miala byc, wiec ruszylismy na targ i zaladowalismy sie do znajomego typu peugeota 505…i czekalismy do 18stej, zeby sie zapelnil. Pas de probleme, to 3 godziny…dobra, bedziemy o 21szej, znamy miasto, wiemy gdzie nasza auberge…dotarlismy o 1wszej w nocy na dworzec, gdzie zaproponowali nam odjazd do Malanville (granicznego miasta) o 5rano. Ok, w sumie oszczedzamy na hotelu, mozemy byc na granicy ok 11stej, podrozowanie nie w sloncu itd. Zjedlismy, kawke wypilismy (po raze pierwszy nie przeszkadzalo mi,ze wiecej cukru niz kawy) i zasnelismy z kierowca w samochodzie. Pasazerowie zbierali sie do 8ej, kiedy wyruszylismy zaladowani po brzegi, z szybkoscia zolwia. Malanville zobaczylismy o 14.30. Od razu na granice zemiodjanem, troche spekani, bo podobno nigerskie wladze nie uznaja visa touristique entente..poszlo jak po masle, wiec za 20minut juz pedzilismy zemidjanem do Gaya, przygranicznego miasta po stronie Nigru skad chcielismy dostac sie do Dosso, jakies 150km od Niamey. A tu akurat odjezdza bus do Niamey pakujcie sie! Od rana ludzie czekali i wreszcie sie zapelnil. Ale kiedy dojedzie, bo nie chcemy po ciemku? Pomysleli, podyskutowali…jakas 20sta. Hotel nasz przy dworcu, wiec pakujemy sie i ruszamy.

Nie chce pisac ile osob, dzieci i bagazy bylo, ale to naprawde nie do pomyslenia, ze nie ma zadnej regulacji takiego transportu. Ludzie scisnieci do granic mozliwosci, zadnych otwartych okien, sauna.i tak do 2giej w nocy, kiedy to dotarlismy do Niamey…ostatnia godzine wylam, z sasiadem slusznych rozmiarow spiacym na mnie i mate’em, ktory zablokowal mi mozliwosc jakiegokolwiek ruchu noga…

Hotel blisko, ale nie mozemy go znalezc i nikt o nim nie slyszal. Po pol godzinie bierzemy taksowke- 500cfa? tak przynajmniej nam sie wydaje, bo kiedy docieramy na miejsce kierowca chce 1500 i nie daje sie przekonac. Krzyczymy, ja juz nie mam sily…w miedzyczasie okazuje sie, ze hotel juz nie istnieje..jest 2.30rano…zatrzymuje sie samochod, kierowca zaczyna gadac z taksowkarzem, po czym placi brakujace pieniadze. C’est pas grave- bienvenue au Niger. A szukacie tego hotelu? Ja wiem, gdzie oni sie przeniesli…i zabiera nas swoim samochodem do rzeczywiscie przeniesionego hotelu. Pomaga wynegocjowac dobra cene za pokoj…sciskamy sobie rece, bierzemy kontakt, trzeba go na piwo zaprosic..

i tak to jakos sie uklada..ze spoznionych samochodow i nieistniejacych hoteli wychodza ciekawe spotkania i bezinteresowna pomoc.

duzo sympatycznych gestow dzis w Niamey, goraco tu, ciekawie, na razie wdycham powoli gorace powietrze i obserwuje

oczywiscie juz nas ktos oszukal, ale nie dajemy sie zrazic jednemu

zostajemy do srody rano, kiedy zaczynamy podroz do Burkiny…

a bientot!



Quelle heure est-il?
13/07/2009, 8:22 am
Filed under: wielka wyprawa | Tagi: , , ,

To motto dnia dzisiejszego i pierwsze pytanie, ktore bedziemy odtad zadawacpo przyjezdzie do nowego miejsca. Udalo nam sie bowiem popelnic sztandarowy blad kazdego turysty.

Wczoraj, po dniu spedzonym w niezliczonych taksowkach: Kara-przygraniczne Ketao, Ketao- przygraniczne, tym razem po Beninskiej stronie Ouake. Tam dwie godziny oczekiwania na zapelnienie sie Peugeota 505 do Parakou, bylismy wykonczeni. Im dalej od Ghany tym gorsze samochody i wieksza ilosc pasazerow. Wczorajszy rekord to 11osob doroslych, czesc slusznych rozmiarow, i 3 dzieci. Samochod byl kombi i dodatkowe siedzenia w bagazniku. Plus bagaze oczywiscie na dachu. Drzwi po stronie kierowcy otwieraly sie 3 razy w czasie jazdy, szyby opuszcaly na srubokret, zamiast klamki dziura. Predkosc adekwatna do stanu pojazdu i drogi, czyli niewielka.

Wyjechalismy o 12stej, dotarlismy po przejechaniu 163km ok. 16.30…jeszcze dwa tysiace „nie” wszystkim kierowcom, ktorzy chcieli nas zawiezc  do hotelu lub gdziekolwiek indziej np.Cotonou ;))

A to w ogole urodziny Damiana byly i siedzac w restauracji swietujac postanowilismy wyprobowac opcje autobusowa. Mily kelner wszystko nam wyjasnil, poszlismy na mila stacje i mili panowie zarezerwowali nam bilety na dzis 7rano. Mielismy wprawdzie jechac do Abomey, ale cena rozpadajacej sie taksowki byla taka sama jak autokaru do Cotonou. Jako, ze plan ustalamy na biezaco, postanowilismy rozpoczac zwiedzanie poludnia kraju od niby-stolicy.  Nie mielismy kasy, zeby wykupic bilety, ale to pas de probleme, przyjdzcie o 6.30. Jeszcze wycieczka do bankomatu i poszlismy ustatysfakcjonowani spac.

Punkt 6sta opuscilismy nasza auberge i 20minut pozniej bylismy na stacji. A tu autobusu brak. Odjechal, mieliscie byc o 6.30…No to jestesmy. Nie, jest 7.30.

Tak sie zastanawialam, ze jasno bardzo jak na 6sta a wczoraj o niby-7ej bardzo ciemno. Ale nie jezdzilismy dotad wedlug rozkladow tylko szybkosci zapelniania sie miejsc. Nie widac zegarow ani zegarkow na nadgarstkach, jesli sa to w wiekszosci dla dekoracji i nie dzialaja(tak przynajmniej bylo w Ghanie). Dobra dobra tylko sie usprawiedliwiam, ale przynajmniej mamy czas na internet i zwiedzanie Parakou a potem zmeczeni wsiadamy w autobus do Cotonou o 13stej. Tym razem bedziemy duuuuuzo wczesniej….



Afisz
11/07/2009, 8:28 pm
Filed under: wielka wyprawa

nie, to nie nazwa kolejnego odwiedzonego miasta ani tutejsze powitanie czy potrawa

niem w nastroju do opisywania naszych ostatnich wojazy w Tamberma country, spolecznosci; ktora do lat 70tych zyla odizolowana od reszty swiata w swoich domach-fortecach. Piekne domy; piekny zakatek swiata i niestety piekny odstawiaja cyrk odgrywajac niby jak to bylo zanim turysci przyjechali. A wiec nerwowe wkladanie pioropuszy; palenie fajek; usuwanie z domu wszelkich sladow nowoczesnosci; zrzucanie bluzek (kobiety). Ale o tym dokladniej kiedy indziej.

Wciaz wprawdzie w temacie kobiet bez topow a nawet innych czesci garderoby; oto wejscie do Kina w centrum Lome; na Rue de Commerce. Zamkniete bylo, wiec nie wiemy czy mozna ow film zobaczyc jako poranek albo w maratonie cala trylogie na przyklad-zwroccie uwage, ze to czesc trzecia. Dosc odwazny afisz jak na zachodnia Afryke, pierwszy, ktory widzielismy.Za doslownosc obrazu przepraszam.

P7050007

Jutro Benin…



Lome….Kara
09/07/2009, 12:48 pm
Filed under: wielka wyprawa | Tagi: ,

po kilku chwilach zwatpienia, udalo sie! Jestesmy na polnocy Togo, w Kara. Podroz zajela caly wczorajszy dzien, ale jesli ktos mysli, ze sie nudzilismy to jest w bledzie

Wstalismy o 4tej; przed 6sta dotarlismy na dworzec za miastem skad odchodza busiki do Kara. Jako jedni z pierwszych niestety, wiec czekalismy do 8ej zanim sie zapelnil i moglismy odjechac. Zapelnil doslownie, bo mielismy male przedszkole-mamy z dziecmi, wiec mnostwo placzu, grzechotek, popcornu, przystankow na toalete, mamusiowych rad wzajemnych i ciotkowych tez, zwlaszcza jak ktores plakalo…

w porownaniu  z Ghana to biznes hawkersow(czyli osob sprzedajacych na ulicy wszysko od wody po zegarki,latarki, reczniki, trutke na karaluchy, cukierki, jedzenie wszelkie itp) zupelnie nie jest rozwiniety. Po drodze kupic mozna bylo tylko jeden rodzaj chleba, banany i wode..w Ghanie nie do pomyslenia 😉

kierowca zatrzymywal sie niewiadomoile razy niewiadomopoco, i to nie tylko dla nas, bo protestowali wszyscy. Pewnie dlatego chcial nadrobic stracony czas i nie zatrzymal sie jak policjant mu lizakiem machnal. Ten ostatni gonil nas wiec na motorze z kilometr, krzyczac i gwizdzac. Jak sie w koncu zatrzymalismy to policant byl pewnie caly czerwony ze zlosi, bo kazal zawracac do miejsca, gdzie powinnismy byli sie zatrzymac. Kierowca probowal sie stawiac co rozsierdzilo policjanta i brzuch mu prawie skorzana, motocyklowa kurtke rozsadzil. Zatrzymalismy wiec ruch, zawrocilismy (kieroaca dwa razy probowal zatrzymac sie kilkadziesiat metrow blizej, nie wiadomo dlaczego). Wysiedlismy, wysluchalismy krzykow, kierowca dostal mandat, pogadali sobie na stronie i odjechalismy 

Droga ogolnie dobra, malo dziur, ale jak sa to duze i glebokie. Kierowcy jak w Ghanie, szybcy i dobrzy, wypadki raczej przez wyprzedzanie na 3go; duze autobusy i tiry tylko widzielismy w rowach, przewrocone, ale bez strat w ludziach. Kazdy taki wypadek to poruszenie w autobusie i dlugie „ooooooooooow” ze strony pasazerow, sygnal ostrzegawczy dla kierowcy

krajobraz zmienial sie z przybrzeznego, tropikalnego przez niziny zielone i zyzne srodkowego Togo, trojkata rolniczego-glownie kawy i kakao po pagorkowata, sucha polnoc, gdzie teraz jestesmy i gdzie glownie uprawia sie kukurydze, jam, maniok. Religia dominujaca jest islam, kazda w mijanych wiosek miala malutki meczet, czasem bardzo prosty, prostokatny z mala wiezyczka innym razem pieknie azurowo zdobione. Kobiety nosza przezroczyste szale na glowach, ale czesc chodzi w szortach i bluzkach na ramiaczkach,wiec nie ma problemow. Podobnie jak w reszcie Togo, ktora widzielismy, tu tez wzbudzamy umiarkowane zainteresowanie.

wlasnie zerwala sie burza, wiec wysylam zanim elektrycznosc zawiedzie, do szybkiego!



Aneho..Agbodrafo…Togoville..Lome
07/07/2009, 7:38 pm
Filed under: wielka wyprawa | Tagi: , ,

Rozkrecamy sie. Po 5dniach w Akrze kiedy czekalismy na moj paszport stajemy sie prawdziwymi turystami-3miasta/wzie w niecale dwa dni.

Wszystkie co prawda w odleglosci 50km od Lome6 cale wybrzewe Togo nie ma duzo wiecej niz 50km szerokosci.

Podroz odbywa sie najczesciej taksowkami, ktore  mieszcza srednio 6 doroslych pasazerow-4 z tylu, 2 z przodu. Niewygodnie, ale szybko; bo kierowcy od hamulca wola gaz i pedzi sie caly czas. Przystanki trylko na kontrole policji

Na nasze szczescie leje od dwoch dni co spowodowalo kompletne rozregulowanie ruchu. To nie kaluze; to male stawy i latwo mozna zalac silnik jak nasz kierowca do Aneho. W drodze powrotnej stanelismy w mega korku a wesoly Beninski kierowca nie przestawal narzekac : vraiment, vraiment…Togo,Togo, Lome,Lome a wspolprasazer z Biafry, ale imigrant w Beninie wtorowal : Lome pas development.. potem juz obaj narzekali na tutejszego prezydenta, na rzad.. co prawda to prawda..nie jestem pewna jak wyglada sytuacja Togo jako biorcy pomocy tzn. czy po rozruchach ayborczych w 2005 nalozono sankcje, czy Bank Swiatowy wycofal pomoc jako znak dla obecnego rezimu, ale rozwoju tu naprade nie widac. Rozpadajace sie budynki, drogi nieprzejezdne po deszczu, totalnie niewydajny system kanalizacji- wiekszosc centrum byla po kostki w wodzie/blocie…jutro jedziemy na polnoc, do Kara- miasta najblizszego wiosce gdzie urodzil sie prezydent,a co za tym idzie adresata najwiekszej ilosci funduszy. W ciagu minionych lat stalo sie drugim miastem Togo, waznym administracyjnie. 

Klawiatura francuska mnie dobija, pisze z szybkoscia zolwia, wiec tylko pare wrazen:

dzieci krzycza za nami Jovo, tutejszy obruni i maja dokladnie ta sama wersje ghanijskiej :Obruni how are you?I’m fine, thank you.  Brzmi mniej wiecej tak Jovo, Jovo bonsoir; Ca va bien? Merci

jestesmy wciaz pod wrazeniem minimalnej reakcji, ktora nasza obecnosc wzbudza tutaj..dzieci pozdrawiaja, machaja, ale nic poza tym. Dorosli odpowiadaja na pozdrowienia, cierpliwi, pomocni.

na ulicach cisza- nie ma ogluszajacego popu; ale w taksowce radio, w przeciwienstwie do np.predkosciomierza, zawsze musi dzialac…i jak zabrzmi znajoma melodia to kazdy spiewa..nawet my po cichutku jak zagrali cos z Ghany 🙂

 o samych miastach i voodoo nastepnym razem, teraz tylko zdradze, ze zakupilismy „telephone fetish”, ktory ma zapewnic bezpieczna podroz. A jak? Otwiera sie mala dziurke w patyczku, ktory normalnie jest zatkany innym tzn. podnosi sie sluchawke i prosi o spokojna podroz z X do Y i z powrotem dziurke zatyka. Jak sie dojedzie to sie dziurke odtyka, zeby potem mozna bylo o kolejna podroz szcesliwa sie ubiegac..a fetysz mamy od sekretarza generalnego targu fetyszystoa- profesji powaznej, przekazywanej z pokolenia na pokolenie..i ja sie wcale nie s,ieje..mamy z Damianem telefon dowykonania przed jutrzejsza podroza…

a bientot! (brak akcentow to nie tylko moja ignorancja ale braki klawiatury)